Tak właściwie zaczęło się w lipcu 1997 roku.
Zasuwałem Gierkówką i tuż przed Częstochową jakiś burak wyjechał z bocznej
drogi. Usłyszałem głosy i zobaczyłem strapioną twarz strażaka. Patrzył na mnie
walcząc z bezradnością i majstrował coś przy moim fotelu. Ktoś krzyknął i
zrobiło się jasno. Zdjęli dach samochodu. Strapiony znów pochylił się nade mną.
– Co pan robi? –
Spytałem, on na to, że nie mieszczą mu się nożyce, a musi wyciąć fotel, żeby
mnie wyciągnąć.
– Jezus Chryste,
trzymaj mnie, kurwa mać – Zaśmiałem się, aż zakrztusiłem się na chwilę –
Człowieku, pociągnij tę dźwignię z boku fotela i popchnij oparcie do tyłu, to
sam wyjdę!
– Nie, nie... –
on na to – spokojnie, już mam dostęp, zaraz Pana wyciągniemy, niech pan się nie
rusza.
Trzask metalu,
kilku facetów złapało mnie za ramiona. Delikatnie zsuwali z fotela na nosze.
Barki, potem biodra. Nogi wygięły się jak dwa worki wypełnione czymś, czym
wcześniej były. Wiem, brzmi dramatycznie, ale wierzcie, właśnie wtedy wszystko się
zaczęło.
Ból poczułem na progu szpitalnych drzwi. Gumowe kółka szpitalnego łóżka
uderzały o milimetr, czy dwa wystającego metalu i te milimetry rozrywały mnie
od środka. Były jak ciosy wściekłego kata, tępa gilotyna spuszczana na nogi, jak
czarny ford sierra wyjeżdżający z bocznej drogi na Gierkówkę. Byłem przekonany,
że eksploduję, ból zabrał mi powietrze i z ogromnym ciśnieniem wtłaczał je w
oczy. Progów było cztery, w windzie straciłem przytomność.
Obudziłem się w ciemnej sali,
czułem mdłości. Moje ciało było obce, to znaczy tak mi sie wtedy zdawało, bo w
rzeczywistości było inaczej. Wtedy przecież wszystko się zaczęło.
Zacząłem śnić. Niby nic niezwykłego, ale sny były przejmujące, racjonalne i
niebywale bogate w detale. Przyśniło mi się prawdziwe życie. Okazało się, że
moja właściwa żona, nie jest tą, która przychodziła do szpitala, że dom, w
którym wcześniej mieszkałem nie jest moim prawdziwym domem. Sny były jak
eksternistyczny kurs poznawania siebie. Zamykałem oczy i studiowałem własne
życie. Od narodzin, dzieciństwo, młodość aż do mojego wieku. Po każdym
obudzeniu płakałem. Jezu Chryste, kurwa pierdolona mać, ile mnie ominęło! Ile
mnie ominęło... W szpitalu spędziłem kilka miesięcy. Łamali mnie, łatali,
kroili, zszywali. W końcu dali kartę wypisową i kazali jechać do domu. Żona
zawiozła mnie do Nowego Tomyśla, pomogła wejść do budynku, w którym kilkadziesiąt
lat traciłem życie. Wytrzymałem dwa dni. Trzeciego wstałem z łóżka, wypiłem
herbatę, powiedziałem, żonie, że rozwiodę się z nią i ignorując jej milczenie,
później krzyki i płacz, spakowałem bieliznę, spodnie i kurtkę i poszedłem na
przystanek PKS. Tego samego dnia znalazłem w Poznaniu Garncarską i czekałem pod
budynkiem znanym ze snu. Niedługo po dziewiętnastej zobaczyłem ją. Niosła
zakupy. Zastąpiłem jej drogę, spojrzałem w oczy i zabrałem siatkę. Chwyciłem za
dłoń, otworzyłem bramę i weszliśmy po schodach do jej mieszkania. Tak, Jadwiga
była moją prawdziwą żoną.
Jej dłonie trzęsły się tak mocno, że musiałem zabrać klucze i otworzyć zamek.
Zsunąłem z niej płaszcz. Była dokładne taka jak w snach. Chuda, przestraszona.
Zaprowadziłem ją do pokoju z łóżkiem, rozpiąłem sweter, ściągnąłem spraną
bluzkę i odpiąłem stanik. Zsunąłem też wełnianą spódnicę i praktyczne ciepłe
majtki. Leżała naga, milcząca i bezwolna. Patrzyła jak szybko pozbywałem się
ubrań i posłusznie rozsunęła uda. Trzęsła się cała, ale była sucha. Wsunąłem w
nią język i pieściłem zachłannie, ale dopiero gdy chwyciłem mocno za przegub i
wykręciłem rękę, poczułem ciepły sok napływający w cipkę. oparłem się ręką na
jej szyi i wszedłem mocno. Chciałem rżnąć długo, ale po chwili zrobiłem się
miękki. Dokończyłem ręką i spuściłem się na twarz Jadwigi. Poszedłem się odlać,
napiłem się wody w kuchni, wróciłem do. Nakryłem nas kołdrą i zasnąłem.
Jadwiga była sucha od samotności, a moja formalna żona kipiała sokami, które w
nią wpuszczałem przez tyle lat. Najęła prawnika za moje pieniądze i robiła
wszystko, żeby przejąć firmę i dom. Nienawidziłem jej. Wyszeptałem to prosto w
jej przestraszoną mordę, gdy wracała zadowolona tachając siatkę wypchaną
zakupami. Jabłka rozsypały się po chodniku. Wpatrywała się we mnie i w końcu
poczułem że jej ciało mięknie. Na kolejną rozprawę przyszła starsza o dziesięć
lat. Po ogłoszeniu wyroku wyjechała. Podobno do zapadającej się chaty rodziców.
Nikt tam nie mieszkał od śmierci teścia. Dom sprzedałem, a Jadwiga zajęła się
firmą. Każdego dnia wpuszczałem nasienie w moją właściwą kobietę. Z suchego
wióra zmieniała się w soczysty owoc. – Niunia! – Wołałem, a ona wiedziała o co
chodzi. Biegła do sypialni, trzaskała szufladą, szybko wybierała bieliznę i
pędziła do łazienki. Wracała wilgotna i pachnąca mydłem i perfumami, które jej
kupiłem. – Rysiu, Rysieńku, Misiaczku mój, Rysiu... – Mamrotała tak i kwiliła
szarpiąc się z paskiem moich spodni, koszulą. Zsuwając bokserki drżała, bała
się, wiedziała, że gdy zadrapie mnie, lub pociągnie za włos, sprzedam jej
liścia prosto w pusty czerep, zrzucę z łóżka, złapię wywłokę za rękę, wykręcę,
wciągnę na fotel, albo zerżnę na podłodze uderzając jej twarzą o kredens.
Życie uspokoiło się, pojawiła się nawet rutyna. Niunię pochłonęła firma. Kilka razy pracownicy przychodzili ze skargami i pretensjami o jakieś decyzje. Oczywiście kazałem im wypierdalać. Nie obchodziły mnie sprawy firmy, poza tym coraz bardziej drażniła mnie obecność ludzi. Ich spojrzenia, zapach i świadomość, że oddychają powietrzem, które należało do mnie. Tęskniłem za snami, nie wiedziałem co robić. Zasypiałem z coraz większym trudem. Robiłem się senny około dwudziestej, czasami ciężko było mi wytrzymać nawet do tej godziny, ale to była złuda, budziłem się po dwudziestu, trzydziestu minutach i już nie potrafiłem zasnąć. Nie pomagały żadne sposoby: alkohol, fizyczne zmęczenie, wietrzenie sypialni, czy szklanka gorącego mleka. Po mleku dostawałem jedynie rozwolnienia i pół nocy przesiadywałem w kiblu. Próbowałem też środków nasennych, ale po nich i tak budziłem się w środku nocy zupełnie zdezorientowany, a w ciągu dnia czułem się jakby zdebilały, a tego nie znoszę. Wolę nie spać, ale mieć umysł naostrzony i gotowy do zadawania cięć.
Zaprzyjaźniłem się z telewizorem. Wiedziałem które stacje nadają całą dobę,
znałem wszystkie seriale, ich powtórki i powtórki powtórek, wysyłałem esemesy,
dzwoniłem żeby brać udział w konkursach i gdy tylko mi się udawało dostać na
fonię, rżnąłem głupa. Chyba budziłem sympatię w prezenterach, albo współczucie,
w każdym razie na brzmienie mojego zmęczonego głosu reagowali tonem jakim mówi
się do dziecka. Nakierowywali mnie na prawidłowe odpowiedzi, ale nigdy nie
dałem im szansy. Cyzelowałem nieprawidłową odpowiedź i gdy z udawanym smutkiem
informowali mnie, że jest nieprawidłowa, milkłem na chwilę, zanosiłem się
szlochem i rozłączałem mimo ich protestów. Uwielbiałem to. Po każdej takiej
akcji wsuwałem dłoń pod spodnie piżamy i szybko kończyłem. Zazwyczaj po kilku
minutach drzemania, musiałem iść do kibla. Opierałem się o ścianę nad spłuczką
i patrzyłem jak struga rozbryzguje się o wodę w sedesie. Wciągałem ciepły opar,
spłukiwałem i zamykałem klapę. Kurwa, serio was to interesuje? Cha cha!!
Którejś nocy zacząłem się bezwiednie ubierać. Sznurując buty zastanawiałem się,
co wyrabiam. Stanąłem przed zamkniętymi drzwiami i z impetem zasadziłem w nie
porządnego kopniaka. Stopa przebiła dyktę imitującą drewno i utkwiła w dziurze.
Wyszarpałem ją z trudem i wyszedłem. Łaziłem po ulicach Poznania tak jakbym
zmierzał do konkretnego celu. Sprężysty, zdecydowany krok, wręcz pośpiech.
Minąłem kilka par, jakiegoś rozlazłego gówniarza z opuszczonym krokiem i w
końcu zobaczyłem trzech typków zajmujących chodnik. Nie zwolniłem zbliżając się
do nich, a gdy byłem już blisko, kopnąłem tego, który stał tyłem do mnie w nogę
na wysokości kolana. Uklęknął, poprawiłem z kolanka prosto w mordę. Zdążył
nieco się odsunąć, pozostali dwaj złapali mnie za marynarkę, przewrócili i
zaczęli kopać. Szkło okularów wbiło mi się w policzek, starałem się zakryć
twarz, brzuch, ale nie byłem w stanie uchronić się od ciosów. Któryś z nich
przycisnął mnie kolanem i poczułem ostry zimny ból. Wsadził mi nóż między
żebra. Zakrztusiłem się pianą w ustach. Próbowałem łapać oddech, zrobiło się
ciemno.
Tak, znów wylądowałem w szpitalu i znów zacząłem śnić. W mojej sali był
telewizor. Żeby go uruchomić trzeba było wrzucać monety dwuzłotowe. Niunia przy
drugiej wizycie przyniosła mi ich cały woreczek, ale w dupie miałem telewizję.
Czekałem na senne instrukcje i starałem się jak najwięcej zapamiętać. Chciałem
być przygotowany na kolejne sny. Już po kilku nocach wiedziałem, że tym razem
szykuje się coś grubszego. Po tygodniu wszystko zaczęło się klarować. Rzecz
kręciła się wokół polityki. Do tej pory chuj mnie obchodziła, ale to właśnie
się zmieniło.
Kazałem Niuni kupić i przywieźć mi laptopa z dostępem do netu. Na początku
czytałem interię, ale mylące nagłówki szybko mnie zniechęciły. Onet też
rozczarował. Na dłużej zajęła wirtualna, ale ostatecznie pokochałem tvn24. Wpisywałem
komentarze pod artykułami. Podpuszczałem jeleni. Najłatwiej było wywołać jatki
poprzez pisanie pozytywów. Chwaliłem konsekwencję i fachowość Cimoszewicza,
dodawałem, że jest przystojny, spokojny jak przystało na polityka z klasą i po
chwili miałem kilkanaście odpowiedzi z bluzgami. Cimoszewicz był wymieszany z
błotem i wszelakimi ekskrementami, sam nie byłbym w stanie rozciągnąć
wyobraźnię do takiego poziomu. W kilka minut na głowę polityka płynęło solidnej
wielkości szambo. Pisałem pod własnym nazwiskiem. Ryszard Sypniewski. Po kilku
miesiącach dostałem maila od asystenta jednego z prominentnych polityków
prawicy. Prosił o spotkanie, chciał podjąć współpracę.
Z
odpowiedzią zwlekałem prawie dwa tygodnie. Nie żebym miał jakieś rozterki, po
prostu wiedziałem, że tyle mam czekać, że tak będzie dobrze. Spotkaliśmy się w
Łodzi w restauracji podupadłego hotelu. Cwaniaczek początkowo trzymał mnie na
dystans, jakby to mi zależało na tej farsie; później zaczął bredzić o
politykach. Popisywał się znajomością z nazwiskami, serwował anegdoty
rezerwowane dla wtajemniczonych i podobne bzdury. Mówił, że polityk też
człowiek, czy z lewicy, czy prawicy, wszystko jeden grajdołek, że liczy się
ideał jaki doniesie się na plecach, ale że to przecież syzyfowa praca... Wytrzymałem
tylko dlatego, że wiedziałem, że warto i trzeba. Było warto, było trzeba. Gadał
tak i gadał, w końcu poczułem, że nadeszła pora na mój ruch. Wstałem. Zamilkł i
też wstał.
– Jest tu twój szef? – Spytałem
– Nie ma... – Wydukał zdezorientowany. Usiadłem i on też
usiadł. Patrzyłem jak próbuje się ogarnąć, wykrzesać z siebie z powrotem
manierę i luz. Moje milczenie i spojrzenie najwyraźniej mu na to nie pozwalały.
Pochyliłem się do jego twarzy.
– Są tu jakieś kurwy?
– Tak, chyba tak.
– Chyba? Kim ty, kurwa, jesteś, ciulu? W co się bawisz?
Rekrutujesz wolontariusza do rozklejania plakatów? Jezus Chryste, kurwa mać, w
Boga nie wierzysz? Są tu kurwy, czy nie!?
Patrzył na mnie i najwyraźniej nie wiedział czy głupio
się uśmiechać, wstać, przeprosić, zaprotestować... W końcu wydukał, że są.
– To bierz pokój, bo chcę poruchać.
Wstał i oglądając się z debilnym uśmiechem poszedł do
recepcji. Pogadał chwilę i wrócił z kluczem.
– Pokój nr 108. Na pierwszym piętrze, po prawej stronie.
– Kurwy zamówiłeś?
– Kurwy?
– Tak, kurwy! A co, będziesz patrzył i marszczył freda?
Cha cha! Za ile przyjadą?
– Upewnię się – Wydukał i pobiegł znów do recepcji.
Wrócił i powiedział, że niedługo będą. Spytał, czy
jeszcze czegoś się napiję i siedzieliśmy w milczeniu. Zerkał na mnie co chwilę
i uśmiechał się głupio. W końcu przyjechały. Dwie głupie kurwy. Wstałem,
skinąłem na nie i puściłem przodem na schody. Ciulik za mną. Weszliśmy do
pokoju. Asystent rozsiadł się w fotelu i znów zaczął pracować nad pozą
cwaniaka. Kazałem dziewczynom stanąć pod ścianą i powąchałem - najpierw jedną,
potem drugą. Obie śmierdziały. Rozpiąłem pas, zsunąłem spodnie i spojrzałem na pierwszą.
Uklękła posłusznie i wzięła do ust. Mlaskała, kombinowała. Urosłem nieco.
Zaczęła wsuwać go sobie do gardła.
– Jak masz na imię, kurwo?
Spojrzała na mnie zdziwiona i coś zabełkotała, wyciągnęła
mojego fiuta i powtórzyła już wyraźniej:
– Beata
Popatrzyła jeszcze chwilę wyczekująco i znów wzięła do
ust.
– Dobra, odpocznij, koleżanka cię zastąpi.
Druga uklękła ostrożnie, chwyciła wacka i przedstawiła
się:
– Dorota
Dopiero wtedy wzięła do ust.
– Mogę ci przypierdolić?
– Ale nie za mocno.
Zmrużyła oczy. Głupia, myślała, że uderzę ją gdy między
jej zębami stał mój skarb? Cha cha.
– Ssij!
Starała się jak mogła, zaczęła pojękiwać. Spojrzałem na
cwaniaczka i pokazałem, żeby usiadł na łóżku obok mnie. Usiadł i znów nie
wiedział co ze sobą zrobić.
– Jak się nazywasz?
– Przedstawiałem się przecież, Panie Ryszardzie. Wojtek –
Odpowiedział przerażony.
Odepchnąłem lekko Dorotę i gdy tylko wacek wyszedł z jej
ust, uderzyłem ją pięścią w skroń. Upadła jak worek. Obróciłem się obślinionym,
zwisającym fiutem w stronę asystenta.
– Wojtek, odechciało mi się ruchać. Daj mi wizytówkę.
Zadzwonię.
Zapiąłem spodnie i wyszedłem.
Na
kolejne spotkanie Wojtek umówił mnie z szefem. Nie chcę mówić kto to, bo być
może jeszcze otworzę tę furtkę. Szef potraktował mnie z atencją na jaką
liczyłem. Po kilku żartach jadł mi z ręki. Preferował dowcipy wulgarne, w
których kobiety traktowało się jak szmaty, dziwki jak kobiety, a facetów jak
dziwki. Szybko zaczęliśmy szeregować lokalne polityczne piekiełko na tirówki,
hotelówki, apartamentówki i utrzymanki na wyłączność. Szef twierdził, że jest
na wyłączności. Obaj wiedzieliśmy, że pracuje w hotelu. Wciąż powtarzał, że
życie to spektakl, a my musimy ustawiać się tak, żeby pisać scenariusz. Podczas
wygłaszania tych komunałów żywo gestykulował.
– Bo widzisz, jak z kimś gadam, nie mówię nigdy czego
chcę, tylko tak prowadzę rozmowę, żeby to rozmówca wpadł na mój pomysł i brał
go za swój. Nikt nie będzie go bronił lepiej, nikt lepiej nie zadba o tak
sprzedany interes.
Milczałem i co jakiś czas dałem znać, że kumam. Dałem mu
się wygadać za wszystkie czasy. Nie wpierdalałem się z moimi metodami, czy
anegdotami.
– Rychu, kurwa, jesteś swój gość. Nie wpierdalasz się w
połowie historii, rozumiesz o co mi chodzi, napiszemy razem świetny scenariusz!
–Takie zdanie słyszałem później jeszcze wiele razy. Szef nie wiedział, że
scenariusz już dawno był napisany.
Akcja
z kurwami miała powód. Wiedziałem, że szef ma problem z erekcją. Tak właściwie
jego problem tkwił w tym, że miał z tym problem. Mnie nie przerażały fochy
mojego wacka. Otwartość w temacie seksu wyraźnie dodawała szefowi otuchy.
Ślinił się każdą przechodzącą dupą, obmacywał kelnerki i podpuszczał studentki
aktywistki. We mnie widział bożyszcza w tym temacie. Popłakał się ze śmiechu,
gdy w jego biurze (nazywał go "gabinetem" - burak!)objąłem udo
sekretarki i mimo jej protestów wsunąłem palce w cipkę.
– Ja sobie nie życzę – Gdakała, aż wstałem, sprzedałem
jej lekkiego liścia na otrzeźwienie, złapałem za kudły i ściągnąłem na klęczki.
Possała posłusznie, a po chwili rżnąłem ją na biurku, a szef kręcił z
niedowierzaniem głową, powtarzał "Rysiek, kurwa, jesteś mistrz" i
szlochał już wyraźnie wzruszony.
Później do rana pisaliśmy scenariusz. Ustalaliśmy, kogo
umocujemy, kogo wytniemy, od kogo wyciągniemy kasę i że wszystkich zrobimy w
chuja.
– Wszystkich, Rychu! – Śmiał się zarumieniony
– Wszystkich, szefie, nawet ciebie.
Wytrzeszczył oczy i zaniósł się gromkim śmiechem
krztusząc się i powtarzając moją kwestię.
Dostałem
w Łodzi komunalne mieszkanie do dyspozycji. Praktycznie i wygodnie wyposażone.
Dobrze się w nim czułem, ale chwilami doskwierała mi samotność. Nie miałem
ochoty i nie powinienem nikogo poznawać. Nocami często wychodziłem i włóczyłem
się po mieście. Któregoś dnia zauważyłem, że ktoś za mną idzie. Zatrzymałem się
na przystanku przed rozkładem jazdy. Stanąłem tak, żeby widzieć nieznajomego.
Młody facet o szczupłej pociągłej twarzy. Zwolnił kilka metrów ode mnie.
Czekałem co powie, bo widziałem, że waży jakieś słowa.
–Jezus cię kocha.
–Że co?
Muszę przyznać, że zaskoczył mnie i nieźle rozpierdolił.
– Jezus cię kocha. Obojętnie co robisz, jaki jesteś. On jest
przy tobie, czeka na ciebie.
– Naćpałeś się czegoś?
– Nie, chciałem ci to po prostu powiedzieć.
– Dlaczego akurat mnie? Wyglądam na kogoś, kto potrzebuje
słuchać tych bzdur o Jezusie?
– Mhm... Pogadamy o tym?
Zgodziłem się i poszliśmy razem. Opowiadał mi jak bardzo
każde życie jest puste, że wszystko co się nam oferuje to złudy. Mówił trochę o
sobie, że również ulegał pozorom. W pewnym momencie nawet się popłakał.
Zatrzymał się wtedy i pokazał mi twarz. Jakby był dumny, że się nie wstydzi. Na
początku potraktowałem go jako ciekawostkę, wypełniacz czasu. Jednak całkiem
nieźle radził sobie w rozmowie. Nie potrafiłem go zagiąć, gdy posługiwał się
orężem wiary. W każdej sytuacji - choćby najbardziej syfiastej - potrafił
wykazać obecność i sensowną rolę Jezusa. Był w tej pozie tak czysty, że
postanowiłem, że zrobię sobie z niego małą odskocznię od gówna, w którym się
babrałem.
– Jak masz właściwie na imię?
– Roman, a ty?
– Rysiu. Słuchaj, Romek, zaskoczyłeś mnie. Szczerze
mówiąc siedzę w tej zjebanej Łodzi w niezłym syfie. Lepiej się czuję po gadce z
tobą. Chętnie bym powtarzał czasem takie spacerki, czuję, że dobrze mi to
zrobi. Jak to widzisz, hm?
– Cieszę się, Ryszardzie.
– No OK, ja tez się cieszę, ale jak będzie, możemy czasem
się zgadać, dasz jakiś numer czy coś?
– Ryszardzie, Jezus pokieruje naszymi drogami tak, że
spotkamy się kiedy trzeba będzie.
– Nie masz telefonu?
– Mam...
– No to nie pierdol, tylko dawaj numer, Romek, nie będę,
kurwa, czekał na Jezusa, serio jestem zjebany i nie mam zamiaru włóczyć się po
ulicach jak frajer. Dyktuj.
Zdziwicie się jak wielką rolę
odegrał w moim życiu Romcio. Sam wciąż z trudem to pojmuję. Do rana nie
potrafiłem zasnąć po tym spotkaniu. Myślałem o Romku i Jezusie. Myślałem też o
miejscu, w którym tkwiłem, o zadaniach jakie sobie zaplanowałem. Wiedziałem, że
to pora na precyzyjniejsze instrukcje. Nie czułem się dobrze z tym, że coś mnie
zaskakuje. Jak na złość odezwała się bezsenność.
Popełniłem
kilka gaf. Przede wszystkim w końcu przegiąłem z bezczelnością. Szef zaczął się
mnie bać. Na spotkaniu z Bronkiem – emerytowanym wojskowym, który nadużywał
słowa "kwity" – przypomniał jak go rozbawiłem mówiąc, że wychujam
wszystkich, również jego. Bronek tylko lekko się uśmiechnął i zaczął mi się
badawczo przyglądać. A ja głupi przycwaniakowałem: powtórzyłem spokojnie, że
tak właśnie będzie, że wychujam wszystkich.
– Ciebie też – Powiedziałem z naciskiem patrząc szefowi w
oczy.
Zapadła cisza. Szef spoważniał, a Bronek nie krępując się
moją obecnością spytał Szefa, czy mnie sprawdzić.
– W ogóle, sprawdzałeś Rycha? Masz jakieś kwity na niego?
– No to sprawdź, Bronek. Sprawdź Rycha, na pewno nam to
nie zaszkodzi.
Tym razem ja głupio się uśmiechałem. Gadaliśmy jeszcze
jakiś czas, ale nie potrafiłem skupić się na rozmowie. Kombinowałem co zrobić,
żeby zacząć śnić.
Zadzwoniłem
do Romka. Umówiliśmy się na przystanku. Połaziliśmy trochę, ale wiał tak
nieprzyjemny wiatr, że uparłem się, żebyśmy weszli do jakiejś knajpy. Romuś nie
zauważył napisów "go go". Gdy zobaczył tańczącą dupę ubraną tylko w
skąpe majteczki i grubą warstwę makijażu, chciał wyjść.
– Roman, zaufałem tobie, gdy nawijałeś godzinami o
Jezusie, teraz ty zaufaj mnie i popatrz chwilę na świat, w którym....
– Dobry wieczór, panie Rysiu – Facet o wyjątkowo
nieprzyjemnej facjacie stanął między mną a jezusowym posłańcem.
– Nie kojarzę cię, a taką buźkę przecież bym zapamiętał,
hm?
– A Dodi kojarzysz?
– Dodi?
Skinął w kierunku ciemnego zakątka sali. Kurwiarskim
krokiem podeszła do nas ta idiotka, której przywaliłem w skroń.
– Dorotka... No tak, z Dorotką się poznaliśmy, ale dziś
nie skorzystamy. Romuś jest dzieckiem Jezusa, prędzej by zszedł niż pozwolił
sobie possać.
Pociągnąłem Romka w głąb sali. Facjata poszedł za nami.
Najwyraźniej miał żal do mnie. Pewnie wyłączyłem jego kurewkę na kilka dni...
– Panie Rychu, niegrzecznie potraktowałeś Dodi.
– Marnie ssała. Skarżyła się? Zanim przypierdoliłem,
zapytałem, czy mogę.
– Mówiłam, że lekko, śmierdzący chuju! – Wybuchła
kurewka. Menda kazał jej się zamknąć.
– Panie Rysiek, pan jesteś mafiozo, a może szejk jakiś,
kurwa? Twój szef mnie przekonał, żeby puścić to płazem, ale ostrzegam, więcej
mnie już nie uprosi.
– OK, zapamiętam. Wrażliwe są teraz dziewczyny. Postawię
Dorotce browka.
Usiadłem na obskurnej kanapie. Facjata zawołał kelnerkę.
Romek patrzył na mnie z przerażeniem. Zamówiliśmy po wódce i kazałem podać
kurwie to co pije.
– Więc to jest twój świat, Ryszardzie? – Romuś powiedział
te słowa ze ściśniętym gardłem i wychylił kieliszek.
– Tylko jego czubeczek.
– I co, dobrze ci w takim świecie?
– Romuś, chciałbym zasnąć. Potrzebuję długiego, mocnego
snu. Pogadaj z twoim Jezusem, poproś, a będzie mi dane, hm?
– Nie ironizuj, Ryszardzie i nie wycieraj sobie mordy
Jezusem. Zasmuciłeś mnie, nie wiem co zrobić, powinienem chyba pójść.
Wpatrywał się w pusty kieliszek, faktycznie zeszło z
niego powietrzem.
– Jezus ciągle mnie kocha?
– Myślisz o samobójstwie?
– Że co? Samobójstwie? Cha cha! Jezus Chryste, trzymaj
mnie, kurwa mać! Cha cha! Romuś, teraz mnie rozwaliłeś! Spać mi się chce! Muszę,
kurwa, zasnąć, bo potykam się, tracę wątek, nie wiem co robić!
Romek wstał, zapiął kurtkę i ruszył w kierunku wyjścia.
Obrócił się przed drzwiami i pokiwał twierdząco głową. Znaczy się, Jezus ciągle
mnie kochał.
Nie wiem
jakim sposobem znalazłem się w mieszkaniu. Najważniejsze, że spałem! Spałem jak
kamień. Spałem i śniłem. Kilkudniowe tankowanie informacji. Po pierwszym
przebudzeniu napisałem szefowi , że za parę dni wrócę i wyłączyłem telefon. Nie
ruszałem się z chaty, prawie nie wychodziłem z łóżka.
– Kurwa, bójcie się Rycha! Jezus mnie natchnął! – Śmiałem
się.
Trawiłem wszystko czego się dowiadywałem i znów
zasypiałem. Serio czułem, że wypełniam się jakimś jezusowym duchem. Nawet śruby
w nogach jakby się nagrzewały. Wacek też ześwirował, stał jakby mnie do pornosa
najęli.
W
końcu włączyłem telefon i wykręciłem do szefa. Ucieszył się, że dzwonię. Chciał
się spotkać najlepiej od razu, ale umówiliśmy się na kolejny dzień.
Powiedziałem, że muszę się jeszcze trochę ogarnąć i poprosiłem go, żeby
ściągnął mi do mieszkania Dodi.
– Jak tam kwity, szefie? Bronek coś na mnie zebrał? –
Zapytałem się ze śmiechem.
– Chuja zebrał, Rychu, jesteś mistrz! Jesteś czysty jak
łza!
– Jakbym był czysty, szefie, to byś ze mną nie gadał.
Jestem brudny jak ropa.
Szef
znów zachowywał sie przy mnie swobodniej i nabrałbym się na tę pozę, bo
świetnie grał. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że byłem po mocnej dawce snu.
Wiedziałem, co kombinuje, wiedziałem nad czym pracował przez ten tydzień Bronek.
Wiedziałem, że niebawem będą chcieli mnie zaskoczyć. Bronek rozłoży przede mną
zdjęcia, dokumenty i powie, że w tych kwitach sporo o mnie i żebym zastanowił
się kogo i z kim chcę chujać.
Pozostałem
póki co w mojej roli. Spotykaliśmy się co wieczór, jedliśmy ćwiartki pomidorów
posypane pieprzem i solą, mlaskaliśmy, oblizywaliśmy palce i gadaliśmy co
"trzeba by zrobić".
– Trzeba by tak zrobić, żeby te działki trafiły do nas,
ale nie na nas. Jakiegoś słupa potrzebujemy.
– Szefie, znajdziesz kogoś, to zbiorę na niego kwity, nie
znajdziesz, to dam kogoś już zrobionego, z kwitami.
– Porozglądam się. Trzeba by kogoś stąd, z urzędu
najlepiej i taki scenariusz napisać, żeby słup myślał, że chuj wie co ugra. No
i o kasie trzeba by pomyśleć. Rychu, trzeba by zająć się pewną panią.
Dyrektorka Wschodniego Banku Cukrownictwa. Oni i tak niedługo klękną, mają
bajzel, że chuj. A dziewczyna młoda i dojna, ja pierdole, mówię ci!
Bronek podał mi teczkę. Mariola Dzyzndzel. Faktycznie
młoda, przed trzydziestką jeszcze. Na każdym ze zdjęć wielki dekolt. Jezus
Chryste, gdzie ona staniki kupuje? Cha cha. Kawał baby, biustem mogłaby zabić!
Mężatka, bezdzietna, ambitna i wiecznie napalona.
– OK, szefie, urobię ją, choć przyznam, że przerażają
mnie takie kolosy cha cha! Ile właściwie potrzebujemy?
– Potrzebujemy przewróconą ósemkę, Rysiu.
Dzyndzel
faktycznie była jak bułka z masłem, a właściwie, jak masło z bułką. Już na
pierwszym spotkaniu rumieniła się i wierciła jakby robiła sobie dobrze. Prosiła
co chwilę, żebym zaglądał w monitor i odchylała się. Przerażała mnie ta
łatwość. A może ta masa napalonego różowego ciała. Na drugim spotkaniu oparła
się wzgórkiem o moją dłoń na krawędzi biurka. Poczułem się jak złapany we wnyk.
byłem gotów odgryźć sobie ramię. Na szczęście zapukała sekretarka. Dzyndzel z
niechęcią podpisała jakieś umowy, inne kazała zostawić na biurku. Wyraźnie
zdenerwowana usiadła z impetem na fotelu.
– Panie Rysiu, bardzo dużo jest tych dokumentów. To jest
do zrobienia, ale wie pan, żeby taką linię otworzyć, to ja muszę wiedzieć o
waszym biurze wszystko. A mam jeszcze dużo standardowej pracy. Może spotkajmy
się wieczorem. Będziemy mieli czas wszystko omówić, nikt nam nie będzie
przeszkadzał...
Poczułem, że wessało mi wacka do środka.
Już
po godzinie jechałem w kierunku Poznania. Potrzebowałem Niuni, żeby zakpić z szefa.
Musiała mnie też bronić przed Dzyndzlem. Zadzwoniłem do żony po drodze, więc
czekała wystrojona i spakowana. Od razu ruszyliśmy do Łodzi. Wypytałem ją o
Bronka. Cwaniak załatwił sobie papiery urzędnika skarbowego i siedział całą
dniówkę w dokumentach księgowych firmy. Powiedział Niuni, że zna mnie ze
starych czasów i ciągnął ją za język: gdzie jestem, co porabiam. Wyjaśniłem
żonie jak wygląda sprawa z monstrualną Mariolką. Niunia spięła się początkowo,
ale w trasie rozluźniła i gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, rozsunęła
mi rozporek, opuściła swoją bieliznę i oparła się o dach samochodu. Zanim
strzelił pistolet dystrybutora, Niunią już targały spazmy. Pracownicy mieli
niezłe miny, gdy podawałem dane biura poselskiego na fakturę.
Zdążyliśmy
wpaść do mieszkania. Usiadłem na klopie i starałem się zebrać myśli. Wziąłem
szybki prysznic i pojechaliśmy do knajpy.
– Mariolu, to moja żona, Jadzia. Jadziu, to Mariola, o
której opowiadałem.
Dzyzndzel była wściekła. Za to Niunia spisywała się
idealnie. Wycałowała dyrektorkę jak kuzynkę ze wsi i powiedziała, że koniecznie
chciała ją poznać po tym, co ode mnie słyszała. Po chwili zrobiło się nawet
przyjemnie. Kelner przyniósł zamówione żarcie. Ze smakiem jadłem całkiem
dobrego schaboszczaka i wpatrywałem się jak Mariolka z lubością wpycha w siebie
jakąś pieczeń, pyry, a potem solidną porcję pierogów. Niunia uśmiechała się i
zerkała na mnie dyskretnie. Dzyndzel nie kroiła pierogów, wkładała do ust w
całości. W dodatku mówiła, a nawet śmiała się z pełnymi ustami.
– Przepraszam – Powiedziała przysuwając talerzyk z
miodownikiem –ale uwielbiam jeść. I lubię nie przejmować się podczas jedzenia
konwenansami. Jedzenie jak seks. Nie ma zasad, nie ma tabu!
Zaniosła się śmiechem. Niunia słuchała jej coraz bardziej
rozbawiona i śmiała się z nią całkiem szczerze. Przyznam, że i mnie coraz
łatwiej było o szczere uśmiechy.
– Jadziu, ale ten twój Rychu... Mówię ci, pilnuj go, bo
ja siebie nie upilnuję.
– Mariola, a gdzie bym go upilnowała, to dziad nie do
ogarnięcia – Brylowała Niunia z zadziwiającą łatwością – Wyobraź sobie, zerżnął
mnie na BP. Ludzie z samochodów obok stali i gapili się, a ja waliłam w dach
toyoty i jęczałam. Rychu jest mistrz!
Gaworzyły tak sobie jakby mnie nie było. Rozluźniałem się
coraz bardziej. Wybuchaliśmy co chwilę śmiechem. Zrobiłem się senny. Dziewczyny
zaczęły coś szeptać. W końcu padło hasło, że zbieramy się. Mariola zapraszała
nas do siebie. Niunia namawiała, żebyśmy pojechali, więc pojechaliśmy.
Dzyndzel
mieszkała całkiem wystawnie. Przestrzenne pokoje, eleganckie, stare meble, dużo
gustownych bibelotów. Pachniało przyjemnie. Poprosiła o otwarcie butelki wina.
Chichotały w kuchni z Niunią, szykowały jakąś przekąskę. Bez zbędnych grzeczności
szybko poczułem się swobodnie jak u siebie. Dziewczyny wciąż dowcipkowały. Coraz
częściej o mnie.
– Kupuję Rysiowi bokserki, bo ze spodenek wacuś wysuwa
się i obija między kolanami.
Oczywiście po każdym takim żarcie wybuchały śmiechem i
prześcigały się w kolejnych puentach. Jadźka wychyliła sporą lampkę wina i z
uśmiechem zaczęła skradać się w moim kierunku.
– A po winku... zawsze mam smaczka... żeby wymieszać tę owocową
gorycz... – Dukała tak niskim głosem i rozpinała mi spodnie. Nie dokończyła
myśli, a właściwie dokończyła, tyle że pokazując meritum.
– O Jezu – Ekscytowała się Dzyndzel. Zarzuciła kolano na
oparcie masywnego, skórzanego fotela i zaczęła się dotykać.
– Mariolka, no chodź, sama spróbuj jak pięknie komponują
się te smaki!
Po chwili wacek znikał w pulchnych ustach. Ssała mnie
równie namiętnie jak wcześniej pochłaniała pierogi ruskie.
– Bierzemy go! – Krzyknęła Niunia – Gdzie masz łóżko?
Piszcząc i śmiejąc się pociągnęły mnie do sypialni i
rzuciły na materac. Mariolka rozdarła moją koszulę. Niunia szarpała się ze
spodniami. Po chwili leżałem nagi i patrzyłem jak dziewczyny przewracają się i pospiesznie
rozbierają. Niunia nadziała się i zaczęła dziko wierzgać. Dzyndzel pochyliła
się nade mną i kołysała potężnym biustem nad twarzą.
– Chodź, Mariolka, nadziej się, poczuj ten kształt.
W Jadźkę wstąpił demon seksu. Rozsiadła się nade mną, naparła
cipką. Zaczęła krzyczeć i jęczeć. Mariolka uderzała rytmicznie biodrami, łóżko
kołysało się coraz mocniej.
– Teraz ja! – Krzyknęła Niunia.
Dzyndzel dyszała ciężko, ale posłusznie ustąpiła miejsca.
Od razu wgramoliła się na moją twarz. Naparła mocno soczystą cipą. Odruchowo
chwyciłem ogromne pośladki. Znów weszła w swój rytm. Nie byłem w stanie nabrać
powietrza. Zacząłem uderzać w tłuste biodra, ale tylko przyspieszyła.
Próbowałem wysunąć głowę, jednak nie dawała szans. Ściskała mnie udami i
kołysała się gwałtownie. Straciłem przytomność.
Niunia
musiała wracać następnego dnia do Poznania. Dokuczała mi od przebudzenia. Była
w świetnym nastroju. Zjedliśmy śniadanie i przekomarzaliśmy się przy kawie. Czekaliśmy
na Dorotę. Przyszła zaraz po dziesiątej.
– Ty to jesteś, Rychu, kurwa. – Wyparowała w drzwiach.
Jadźka miała pociąg zaraz po jedenastej, więc od razu
wzięliśmy się do roboty. Ustawiłem aparat na kredensie, włączyłem nagrywanie i
położyłem na łóżku. Niunia possała mnie chwilę i zaczęła ujeżdżać. Wtedy w kadr
weszła Dodi. Nie miała szansy mnie udusić swoją zgrabną dupcią. Aparat mógł
nagrywać do pięciu minut, więc nawet nie zmęczyliśmy się zbytnio. Ubraliśmy się
szybko, podrzuciliśmy Dorotę do centrum i pojechaliśmy na dworzec. Jadźka wciąż
śmiała się i żartowała.
– Ubezpieczę cię, jeśli będziesz chodził do Dzyndzel bez
asekuracji! – Krzyknęła przez okno odjeżdżającego pociągu.
W
południe Mariolka zadzwoniła z informacją, że dokumentacja jest gotowa, a linia
kredytowa czeka tylko na zgodę centrali.
– Jutro powinnam mieć ostateczną umowę. Męża nie będzie,
więc może wpadniesz podpisać do mnie?
Prawie poczułem zapach jej spoconego krocza.
– O dwudziestej jestem u ciebie, pani dyrektor.
Byłem
padnięty. Dałem znać szefowi, że jego ósemka właśnie się przewraca i pojechałem
do siebie. Spędziłem dzień w łóżku.
Następnego
dnia obudził mnie kurier. Niunia dobrze się spisała. W kopercie miałem kopie
policyjnych protokołów dwóch nierozwikłanych spraw. Zdjęcia truposzów robiły
wrażenie. Szczególnie czterdziestodwulatka solidnie poturbowanego młotkiem.
Zebrałem to wszystko do kupy i pojechałem do szefa.
Bronek
w żywiole. Podekscytowany kroił pomidory na ćwiartki. Szef trochę się
denerwował. Przywitał się, coś tam żartował, ale ewidentnie wolał mieć to za
sobą. Usiedliśmy, pomlaskaliśmy i w końcu zaczął:
– Rysiu, dobrze nam się razem pracuje. Piszemy świetny
scenariusz. Na naprawdę grubą kasę. Bronek, pokaż co tam wyszperałeś.
Bronek rozłożył na biurku jakieś papiery i zdjęcia na
których posuwałem Dodi.
– Trochę broisz, Rychu – Powiedział z uśmiechem. – Popytałem
tu i ówdzie, poznałem Jadwigę. Fajna babka. Ułożona, bardzo ci ufa. Wierzy, że ciężko
tu na nią pracujesz i umierasz z tęsknoty. Ta twoja manufaktura niezłe boki
robi. O tu, popatrz.
Zaczął przebierać w dokumentach i liczyć jakie kary
mogłyby mi naliczyć urzędy, gdyby ktoś mnie podkablował. Szef przyglądał się,
potakiwał co jakiś czas i wzruszał ramionami. Bronek kończył monolog:
– Sporo w tych kwitach o tobie, Rychu. Także może zastanów
się, kogo chcesz chujać i z kim.
– Szefie, kawał chuja z naszego Bronka, hm? Ale, Bronek,
nie postarałeś się. Wiedziałem, że węszysz. Moja Niunia wydymała cię w dupsko,
frajerze.
Podałem mu aparat.
– Obejrzyjcie sobie film, jest dużo lepszy niż wasze
fotki. No i jeśli szukasz na kogoś kwitów, Bronuś, to nie skupiaj się na
szkółce niedzielnej.
Rzuciłem im policyjne akta. Szef zaczął nerwowo
przeglądać. Pokazał zdjęcia Bronkowi.
– Rysiu, kurwa, nie wiem co mi odpierdoliło, bardzo cię
przepraszam. No kurwa, zachowaliśmy się jak ostatnie chuje. No nie gniewaj się
na nas. Mówię ci, Rychu, taki scenariusz piszemy, że po chuj nam grzebać się w
czym innym? No po chuj?
Patrzył na mnie pytająco. W rękach trzymał zdjęcie sinego
trupka. Spojrzał na nie jeszcze raz.
– To serio ty...? Ja pierdolę... Rysiu, jesteś mistrz.
Bronek, wpierdol całe te gówno do niszczarki!